III Turniej rycerski na dworze Konrada Mazowieckiego.
Published by kaczor1 under NBD on 23:24
...
Zbiórka o ósmej rano.
Prowodyr zamieszania ma chyba coś nie po kolei, lub jest sadystą, aby tak
bardzo nie ludzką porę wybrać na spotkanie.
No nic...Za oknem raczej mało optymistycznie zapowiadający się poranek, więc zawartość sakwy, równie deszczowym nastrojem napełniona, wisi u boku roweru.
Zbieram się i bez patrzenia na termometr, wbrew pogodzie, ubrany iście letnio,
hajda na punkt zborny.
Chłodno, a mimo szybkiego tępa (zaspałem i jestem spóźniony) całą drogę do punktu docelowego pokonuje, jedynie z nadzieją, że zaraz się rozgrzeje.
I tak też istotnie się dzieje, szkoda tylko, że dopiero na miejscu, gdzie zresztą docieram przed czasem.
Po chwili zjawia się tłumnie cała ekipa.
To znaczy Woydzio zjawia się tłumne, a buczenie telefonu oznajmia, iż Franc rodzinie czas poświęcić musi i tym razem nie dołączy do naszego grona.
Trasa zaplanowana przez Konstancin.
Na początku trzymamy tępo 35-40 co wreszcie pozwala mi, na osiągnięcie odpowiedniej temperatury.
Na wysokości Wilanowa zwalniamy, aby nie być na miejscu zbyt wcześnie.
Przez całą drogę z wyjątkiem paru podjazdów, trzymamy w miarę równe tempo na poziomie 30km/h.
Czyli nie zbyt wolno, ale też nie do zarżnięcia się.
W Konstancinie objazdy, remont mostu i nawierzchni drogi, zmusza nas do pieszej wędrówki (chodzenie jest głupie).
Letnie obuwie rowerowe
full face, dla miłośników Downhilu.
Z historią zamku w Czersku chętni mogą zapoznać się tutaj [>>>klik] .
Sam zamek jako atrakcja turystyczna, jest obiektem mało atrakcyjnym i nudnym.
Po prostu, nie za bardzo jest tam co zwiedzać.
Natomiast jako miejsce stanowiące oprawę organizowanych tam spotkań, lekcji plenerowych historii żywej, czy właśnie turnieji, sprawdza się bardzo dobrze i zapewnia organizowanym tam imprezą, bardzo fajny średniowieczny klimat.
Taka wisienka na torcie.
Nie jestem specjalnie entuzjastą inscenizacji, czy tego typu pokazów. Jechałem do Czerska nastawiony bardzo sceptycznie.Jak się na miejscu okazało, Turnieje nie są ani inscenizacjami, ani pokazami.
Turnieje są najprawdziwszymi w świecie zawodami. Zawodami w różnych konkurencjach. Łucznictwie, szermierce na miecze, żucie oszczepem, i w wielu innych konkurencjach.
Zbiórka o ósmej rano.
Prowodyr zamieszania ma chyba coś nie po kolei, lub jest sadystą, aby tak
bardzo nie ludzką porę wybrać na spotkanie.
No nic...
Zbieram się i bez patrzenia na termometr, wbrew pogodzie, ubrany iście letnio,
hajda na punkt zborny.
Chłodno, a mimo szybkiego tępa (zaspałem i jestem spóźniony) całą drogę do punktu docelowego pokonuje, jedynie z nadzieją, że zaraz się rozgrzeje.
I tak też istotnie się dzieje, szkoda tylko, że dopiero na miejscu, gdzie zresztą docieram przed czasem.
Po chwili zjawia się tłumnie cała ekipa.
To znaczy Woydzio zjawia się tłumne, a buczenie telefonu oznajmia, iż Franc rodzinie czas poświęcić musi i tym razem nie dołączy do naszego grona.
Kończę więc napoczętą kanapkę, Woydzio napoczętego papierosa i w składzie 50procent szosowców i 50procent poziomów, ruszamy w drogę.
Trasa zaplanowana przez Konstancin.
Na początku trzymamy tępo 35-40 co wreszcie pozwala mi, na osiągnięcie odpowiedniej temperatury.
Na wysokości Wilanowa zwalniamy, aby nie być na miejscu zbyt wcześnie.
Przez całą drogę z wyjątkiem paru podjazdów, trzymamy w miarę równe tempo na poziomie 30km/h.
Czyli nie zbyt wolno, ale też nie do zarżnięcia się.
W Konstancinie objazdy, remont mostu i nawierzchni drogi, zmusza nas do pieszej wędrówki (chodzenie jest głupie).
Na wylocie z Konstancina, droga jest tak dziurawa, że poruszam się możliwie blisko prawej krawędzi drogi.
Możliwie blisko, czyli prawie środkiem drogi, co nie jest w smak kierowcy, u którego brak możliwości wyprzedzenia rowerzysty rodzi frustracje tak dużą, że musi ją wyładować na klaksonie. Dopiero po chwili dochodzi do jego świadomości fakt, że próby wywierania na nas presji w tej formie, są kompletnie bezcelowe i bezskuteczne. Pozostali kierowcy mają chyba więcej wyobraźni, ponieważ nikt na nas już nie trąbi i nie mija na gazetę, a i ruch niezbyt duży, całą trasę czyni o wiele przyjemniejszą.
Kilka podjazdów po gładkiej drodze i zjazdów z niespodziewanymi dziurami, z których jedną udało mi się zaliczyć z impetem, któremu towarzyszył dźwięk młota kowalskiego uderzającego o kowadło,
korek w Górze Kalwarii i po około 1,5 godziny, w towarzystwie chłopów, co w średniowieczne szaty i okulary przeciwsłoneczne odziani byli, staliśmy w sklepie spożywczym, przy Czerskim „rynku”.
Po wysłuchaniu opowieści o tym jak to jednej z drużyn niecnie skradziono przy osłonie nocy proporzec, który został przy użyciu chytrego podstępu wykupiony za „piwo” będące w istocie wodą z sokiem, oraz o tym, iż w jednej z drużyn mają pazia o ksywce pączek ( sami pomyślcie jak to brzmi – Nazywam się Pączek i jestem Paziem) . Udaliśmy się na zamek, gdzie przy kasach spotkała nas miła niespodzianka – dla rowerzystów wejście po 5zł.
Jak się okazało wczesna pora naszego wyruszenia, nie miał nic wspólnego ze skłonnościami Woydzia do znęcania się nad bliźnimi i była bobrze przemyślana. Dzięki temu, mogliśmy uniknąć tłumu przy kasach, spokojnie rowery przypiąć na głównym dziedzińcu i nie poszturchiwani przez nikogo, zwiedzić rozstawione kramy, na których zaprezentowano między innymi:
Nowe typy bidonów
Letnie obuwie rowerowe
Wysoko energetyczną żywność
odzież termo-aktywną
Nie zapomniano również o jakże ważnej ochronie głowy.
Zaprezentowano kaski zarówno dla szosowców, jak i modelefull face, dla miłośników Downhilu.
Zwłaszcza te drugie, cechowały się unikalnym i nowoczesnym wzornictwem, które z pewnością zasługiwało na uwagę.
Oraz idealne na długie wycieczki, odtwarzacze muzyki w formacie MP3, wyposażone w nowoczesne ogniwa paliwowe, wykorzystujące alkohol.
Dobra.
Starczy tych rowerowych wygłupów, będzie troszeczkę na poważnie.
Z historią zamku w Czersku chętni mogą zapoznać się tutaj [>>>klik] .
Sam zamek jako atrakcja turystyczna, jest obiektem mało atrakcyjnym i nudnym.
Po prostu, nie za bardzo jest tam co zwiedzać.
Natomiast jako miejsce stanowiące oprawę organizowanych tam spotkań, lekcji plenerowych historii żywej, czy właśnie turnieji, sprawdza się bardzo dobrze i zapewnia organizowanym tam imprezą, bardzo fajny średniowieczny klimat.
Taka wisienka na torcie.
Nie jestem specjalnie entuzjastą inscenizacji, czy tego typu pokazów. Jechałem do Czerska nastawiony bardzo sceptycznie.
Turnieje są najprawdziwszymi w świecie zawodami. Zawodami w różnych konkurencjach. Łucznictwie, szermierce na miecze, żucie oszczepem, i w wielu innych konkurencjach.
Ludzie organizujący całe przedsięwzięcie, podchodzą do tematu naprawdę bardzo poważnie i z dużą dbałością o szczegóły - to nie są zabawy dla małych chłopców.
Jako że, nie bardzo w tej tematyce się oręduje, zainteresowanych odsyłam na stronę Warszawskiego Bractwa Rycerskiego, które było współgospodarzem turnieju.
Strona Bractwa Smocza Kompania [>>>klik]
Więcej zdięć [>>>klik]
0 komentarze:
Prześlij komentarz