Niepodróże

za próg i do nigdzie, … … … …

Kolejna wariacja na temat trzech kółek.

Published by kaczor1 under , , , on 11:07
...

Aron

Published by kaczor1 under on 10:57
...
W sumie.
Nigdy nie deklarowałem, że ma to być blog rowerowy.
Powiedział bym nawet, że miał to być jedynie zbiór zapisków.
Swoistego rodzaju notes, zbiór rzeczy, które mnie interesują , do których chętnie wracam.
A to, co znalazłem tym razem, zrobiło na mnie tak ogromne wrażenie, że z całą pewnością jest jedną z takich rzeczy.

Posłuchajcie.

Aron Fotferingham urodził się z rozszczepieniem rdzenia kręgowego.
Od dziecka jest pozbawiony władzy w nogach. Obecnie ma 19 lat. Pochodzi z Las Vegas w Newadzie.

Jako dziecko był bardzo aktywny, chciał robić wszystkie rzeczy, które robią jego rówieśnicy.
W wieku ośmiu lat, zaczął jeździć w skate parku
Wybrał się tam z tatą i bratem Brianem, miał obserwować popisy zza płotu. Jednak sam też spróbował.
Pierwsze upadki były straszne, jednak to, iż nie było to proste sprawiało, że miał jeszcze więcej zapału do ponownych prób. Od tego czasu stał się uzależniony.
Aron jest laureatem kilku konkursów w BMX free style’u a w tym w 2005 laureatem finałów Vegas AmJam BMX.
Pomimo tych wyróżnień, nadal czerpie mnóstwo radości w skate parku z jazdy wraz z kolegami.
Sam opracowuje swoje triki.
13 lipca 2006 wykonał pierwszy back flip na wózku.
Od tego czasu,opanował go do perfekcji,oraz urozmaicił o inne elementy.

Sami zobaczcie, co ten chłopak potrafi, bo ja choć naprawdę, bardzo bym się starał, to nie potrafię tego opisać.






Za każdym razem, gdy coś wydaje nam się trudne, lub wręcz niemożliwe, wystarczy spojrzeć na takich ludzi, aby uświadamiam sobie, w jak dużym błędzie jesteśmy.

rzeczy niemożliwe... NIE ISTNIEJĄ.

Więcej o Aronie dowiecie się z jego własnej strony.
Znajdziecie tam również zdjęcia, oraz więcej filmów.
http://www.aaronfotheringham.com
...

HumanCar

Published by kaczor1 under on 13:09
...
Może i to wariactwo.
Ale z drugiej strony.
Może nasz obecny styl życie jest wariactwem?

HumanCar, jest zwieńczeniem pomysłu, który zrodził się pewnego dnia w głowie Harley’a Greenwood,a
gdy jadąc do pracy w Dolinie Krzemowej utknął w korku.
Wszyscy siedzieli w bezruchu, w autach pracujących na wrzuconym biegu jałowym.
Przykuci do swych siedzeń, wdychając kłęby spalin
Potencjalni kandydaci do cukrzycy lub zawału serca.

Musiał być jakiś lepszy sposób, aby się przemieszczać.

Przy połączeniu zawodowych umiejętności inżynierskich i zdobytych doświadczeń podczas budowy hot-Rooder zaprojektował i zbudował prototyp FM-4, który w 2001r opatentował.

W pojeździe został zastosowany unikalny mechanizm napędowy (przez rowerzystów poziomych zwany potocznie "na wioślarza")
Do budowy posłużyło aluminium i inne lekki materiały, co pozwoliło ograniczyć wagę pojazdu do 700kg.


Cdn...
...

Od 9 października Ewa zbiera na rower.

Published by kaczor1 under , on 07:33
Witam wszystkich sportowców.
Chciałabym napisać kilka zdań o sobie, gdyż jestem w ogromnej potrzebie z uwagi na to co robię w życiu.
Zakochałam się w kolarstwie niepełnosprawnych.
Jestem niepełnosprawną dziewczyną, mam porażenie kończyn dolnych po złamaniu kręgosłupa i przerwaniu rdzenia kręgowego.
Należę do klubu sportowego http://handcycling.pl/ od września tego roku.
Klub udostępnia mi handbikea, rower ręczny na czas zawodów...
To jednak za mało, chciałabym trenować na własnym sprzęcie.
No i tutaj pojawia się problem, ponieważ tak po prostu i zwyczajnie nie stać mnie na kupno tego roweru.
Koszt handbikea to 21 tys. zł, myślę, że dla każdego to cena z bajki, koszt, który przerasta jego budżet.
Dlatego wpadłam na pomysł, aby utworzyć subkonto w Fundacji na ten cel, czyli taka zbiórka na mój rower.
Założyłam subkonto w Fundacji "Pomóż i Ty", żeby pomalutku zbierać kaskę.
http://www.fundacjapomozity.sprint.pl/

Zbieram ją od 9 października.
Wiem, że moja prośba jest kosmiczna, ale zwracam się do każdego, kto może spełnić moje marzenie o własnym sprzęcie, żeby wpłacił 1zł na moje konto.
Kiedy uzbieram około 20 tys ludzi o wielkim sercu, może uda mi się kupić własnego handbikea.

Ścigam się od dwóch lat i wiem, że to nie chwilowe zauroczenie, ja o niczym innym nie marzę. To prawdziwa miłość do sportu...
Nie przejmuję się kalectwem, tym, że jest mi ciężko itd. Wystarczy, że wsiadam na handbikea i wszystkie problemy znikają..

Marzą mi się starty za granicą...
Marzy mi się wygrana z najlepszymi zawodniczkami w Polsce. Uwielbiam trenować. Pomożecie mi spełnić moje marzenie?
tu jest mój APEL pomocdlaewy.rox.pl

Gdyby ktoś zechciał pomóc....

Oto numer subkonta: Millenium Bank
63 11 60 22 02 0000 0000 29 20 62 73 koniecznie z dopiskiem "Rehabilitacja Ewy Kaczmarczyk",
Celem zbiórki jest rower handbike Fundacja "Pomóż i Ty"
Uzbierałam od 9-ego 3,500;  wszystko opisuję na stronie.
[na dzień dziesiejszy to już 13 947zł] kaczor1

Odpowiem na wszelkie pytania...
trudna droga przede mną do handbikea...bardzo trudna
WROCŁAW MARATON - mój najcięższy i pierwszy 42km dystans pokonany!
ktoś pomoże?...



...

.

Published by kaczor1 under on 01:07
...

Trzy koła, 3000mil, 9 dni

Published by kaczor1 under , on 14:29
...
Będziesz tracił stopniowo zdolność panowania nad mięśniami swojego ciała.
Nie będziesz w stanie kontrolować swoich wypowiedzi i swoich ust.
Twoje marzenia legną w gruzach.
Ostatecznie zostaniesz przykuty do wózka.
Prawdopodobnie doznasz skrzywienia kręgosłupa, lub także zapadniesz na cukrzycę.
Twoje serce, powiększy się do takich rozmiarów, że nie będzie w stanie dalej funkcjonować.
Przez cały czas, twój świadomy umysł, będzie uwięziony w twoim gasnącym ciele.

Lekarstwa nie ma...
Żadnej szansy na wyleczenie.


Kyle Bryant został zdiagnozowany w Friedreichs Ataxia (FA).

Stwierdzano u niego, nieuleczalną i śmiertelną chorobę, postępujący genetyczny zanik nerwów i mięśni (a genetics progressive neuromuscular disorder )
Dostał tą wiadomość, gdy miał siedemnaście lat.
Gdy stracił możliwości uprawiania sportu i nie mógł utrzymać równowagi, aby jeździć na rowerze, który był jego pasją, zaczął tracić nadzieje.
Wtedy odkrył trójkołowce, które nie są jedynie dziecięcymi zabawkami.
Kyle był zachwycony, że ponownie może znaleźć się na drodze i był zdeterminowany, aby stawić czoło postępującej chorobie.
Z pomocą rodziny i przyjaciół zaczął jeździć w zespole kolarskim Raide Ataxia.
Wraz z przyjaciółmi przemierzając kraj, na badania nad chorobą oraz podnoszenie świadomości ludzi, zebrał 800 000$

Teraz czeka ich największe wyzwanie.
Zespół zamierza wystartować w RAAM , najtrudniejszym rowerowym wyścigu na świecie. 3000mil z Kaliforni do Maryland w dziewięć dni.

Ataxian pokazuje tryumf ducha nad ciałem.
Pokazuje co znaczy bycie niepełnosprawnym.
A może, co znaczy tak naprawdę żyć?

Film dokumentalny The Ataxian.

Zwiastun.



Moje nieudolne tłumaczenie pochodzi ze strony.

http://www.theataxian.com/about/about.html

Jeśli się coś nie zgadza, korygujcie.

...

A co? Nie da się?

Published by kaczor1 under on 10:59
...
Nie na co dzień spotyka się szosowy rower z karbonu, który jest wykorzystywany
do skakania przez głazy lub trików w skateparku.

I tak na sprawą Martyn’a Ashton’a (na rowerze) i Rowan’a Johns’a (za kamerą) w trzy dni, powstało niesamowite wideo.





Jak zapewniają autorzy. Triki i akrobacje są prawdziwe, nie są efektem montażu
materiału w procesie post produkcji.
...

Human Power Team.

Published by kaczor1 under , on 07:14
...
133.284km/h na rowerze wypasarzonym w prłną osłone aerodynamiczną.
Tyle obecnie wynosi rekord prędkości w sprincie na 200 metrów i został
on ustanowiony w 2009 roku. W 2010 nie udało się go nikomu pobić.


Przeglądając tweeterowe wpisy, natknąłem się na informacje, o sponsorowaniu przez Raptobike ( Holęderski producent rowerów poziomych)
zespołu, który dołączył do grona śmiałków.

Human Power Team.




Szesnasto osobowy zespół, składający się ze studytów wydziałów: mechaniki, inżynierii lotniczej, fizyki i biomechaniki, postawił sobie ambitne zadanie.
Zbudować pojazda napędzany siłą ludzkich mięśni, zdolny przekroczyć barierę 133km w dwustumetrowym sprincie i 90,6km w jeździe godzinnej.

Czy im się uda zobaczymy za rok, podczas World Human Powered Speed Challenge 2011 w Battle Mountain w Newadzie.





Przed badaniami w tunelu aerodynamicznym, test sprawdzający, czy kolaż zmieści się wewnątrz zaprojektowanej obudowy.

Zainteresowanych zapraszam na stronę projektu (wersja anglojęzyczna).
...

Rower czy ?

Published by kaczor1 under on 11:09
...

No właśnie. Co?



Myślę, że freecross bo tak ten wynalazek się nazywa, to o wiele przyjemniejsza opcja, a niżeli dziwaczna maszyna treningowa z tele-zakupów, która z czasem i tak wyląduje pod łóżkiem, w szafie, za zasłoną, na pawlaczu lub w innym miejscu, w którym nie będzie nam przypominać, o nie zrealizowanych postanowieniach. ;-)


Jedno jest pewne. Nie będzie Cię bolał tyłek, a i bóle pleców odejdą w niepamięć.
Dołączam do kolekcji rowerów, oznaczanym przeze mnie skrótem NBD.

Czeski film. Czyli wszystko nie na swoim miejscu.

Published by kaczor1 under , on 11:03
...
I kolejny dowód, iż ścieżki leśne, żywiołem roweru poziomego nie są. (4:30)
I kolejny dowód, iż mimo to, sprawiają wiele radości i frajdy leżącym rowerzystom.
A jak się bawią w Czechach?


Popatrzcie.

Canchacalla

Published by kaczor1 under on 07:29

Canchacalla 4 - 5 - 08 from Keniro Bike on Vimeo.

Niezła gratka, zrobić rower dla swego dwulatka.

Published by kaczor1 under on 12:30

...
Z trzech dziecięcych rowerków, kilku części z odzysku i kawałków zużytego biurka, kawałków, które tworzą główny element ramy, powstał w Kanadzie taki oto traik, dla dwu i pół letniej rowerzystki.

Więcej zdjęć i szczegółów w języku angielskim znajdziesz [>>>tutaj]

Nowy rower gemsiego już jeździ.

Published by kaczor1 under on 07:35

...




Dla nie wtajemniczonych – poprzednik zszedł śmiercią tragiczną.

A jak jeździ nowy? - niech opowie sam.

[>>Więcej]

Flevo jeszcze raz i nie tylko.

Published by kaczor1 under on 04:17
...

Flevo jeszcze raz i nie tylko.


Rowery poziome, w Polsce nadal są mało popularne, a informacje na ich temat, można w naszym rodzimym Internecie znaleźć naprawdę w niewielu miejscach.

Na portalach, blogach w artykułach prasowych czy w Wiki, mamy z reguły te same informacje. Trochę historii, trochę informacji o aerodynamice i wygodzie tych wehikułów, jak i spis zalet, oraz wad, których niestety pozbawione nie są.

Jest też na ogół obowiązkowy podział rowerów na typy.

Z uwagi na rozstaw osi, napęd, kierowanie czy wysokość. Typy te są dobrze omówione, obfotografowana, zilustrowane szkicami lub wręcz schematami.

Jednak nie wiem czemu, w spisach tych, nie są wymieniane dość ciekawe i warte uwagi konstrukcje.
A mianowicie rowery określane skrótem MBB.

I to im, chciał bym poświęcić trochę czasu.


Więc posłuchajcie.



Co kryje ten skrót?
Nie, nie będę stopniowo budował napięcia, bo do mistrza saspensu, naprawdę mi daleko, więc do rzeczy.

MBB (moving bottom bracket) – rama z ruchomym suportem
Określana również terminem Center-steered Recumbent
W wolnym tłumaczeniu, które osobiście lubię, zresztą funkcjonuje ono wśród Polskich pozomkowiczów, jest to rowery, z centralnie skrętną ramą ( to określenie do jednego z typów nie pasuje, ale o tym później)


Nie znalazłem konstrukcji o tej budowie, która miała by tylni napęd, więc zaryzykuje stwierdzenie -
Są to rowery przednionapędowe, czyli FWD Front-wheel drive.

Występują w czterech podstawowych podtypach, oraz nieskończonej ilości wariacji ograniczonej jedynie wyobraźnią konstruktorów.

I tak

Flevo
















Airbaik













Python















Cruzbike

















cdn...
.

Kronika

Published by kaczor1 under on 04:16
...
Myślimy, że Coś odkrywamy.
Wpadamy na nowe fantastyczne pomysły.
Dziwimy się i zachwycamy nowymi trendami i konstrukcjami, podziwiając współczesną myśl techniczną.
Tymczasem, zaglądając pod zakurzoną podszewkę, chroniącą przeszłość przed zapomnieniem, odkrywamy prawdę.
Ktoś przed nami już na to wpadł.


Flevo

Published by kaczor1 under on 04:17
...
MBB - Movable Bottom Bracket

Tak wygląda jazda na Flevo pokazana przez pryzmat marketingu



A tak w realnym życiu. ;-)



Odpalanie filmu na pych:
Film się przycina. Nie wiem czemu. Po zbuforowaniu kawałka, należy odrobine przesunąć suwak.


Zestawienie oczywiście z przymrużeniem oka.


Nie jest tak do końca, że marketingowcy robią nas w trąbę .


Oczywiście, każdy rower ze skrętną ramą, wymaga nauki jazdy – niemal od początku.


Jednak rower na drugim filmie, jest konstrukcją dość ekstremalną i wykonaną własnoręcznie (Homemade). Bardzo odbiega od produktów komercyjnych. Nie przeszkadza to oczywiście jego właścicielowi, w rozwijaniu dużych szybkości z jednoczesnym trzymaniem rąk w kieszeniach >> Tor w Żyrardowie .


Zasadniczą częścią, która wyróżnia prezentowany rower, a w zasadzie brak części, jest amortyzator skrętu, w który fabryczny rower Flevo jest wyposażony. Jaką amortyzator pełni rolę i jaki ma wpływ kąt główki ramy, na sposób prowadzenia roweru, bardzo obrazowo wyjaśnia Maciek Długosz.


Zapraszam do obejrzenia.

Tor w Zyrardowie

Published by kaczor1 under on 09:08
...

Relacja? No miała być.

Ale ciągle brak czasu, bo to
za sprawami trzeba jechać.
A to kolejne targi.
A to kolejne szkolenie.
A tak naprawdę, to zwykłe lenistwo i tyle.
Więc krótką relacje możecie przeczytać u raffiego.




   

You tube było tak uprzejme, iż zablokowało ścieżkę dźwiękową.
                                                                                            >>> Opcja z dźwiękiem.



A dla wszystkich których interesują zdjęcia …


Garść sznurków:

http://picasaweb.google.com/Saurus8/101010TorKolarskiZyrardow#
http://storm00.cba.pl/tor/1/
http://storm00.cba.pl/tor/2/
http://bzaborow.org/galer/pg/show/1445
http://picasaweb.google.com/trobakowski/TorWZyrardowie101010#

...

Testy i zabawy z mapą google

Published by kaczor1 under on 00:55
Testy i zabawy z mapą


Pokaż Mapa posiadaczy i konstruktorów rowerów poziomych na większej mapie


Pokaż Mapa posiadaczy i konstruktorów rowerów poziomych na większej mapie

Kozie sprawy

Published by kaczor1 under on 09:31
...

Koza sławka jest uparta
Bo to kozi zwyczaj taki
Po dyskusji z jego kozą
Wyjdą tobie wszystkie flaki

Koza sławka, toczy, spawa
I w pogardzie dzieci miewa
Które w koło się czepiają
Mówiąc jej,
że spadła z drzewa

Odpadają dziatki małe,
Szmat, gałganów nie módz strawić
Ich niestrawność, może tylko
Kozę sławka nieźle bawić

Koza sławka jest ciekawa
i choć wkurzać innych może
Myślę, że jej usunięcie
Nam na forum nie pomoże.






Na łba ścięcie się nie godzę
Bo to nie etyczne chyba
Przyciąć rogi tylko starczy
Jak na innych forach bywa.

Fragment zapisu I Przegladu Piosenki Prawdziwie Zakazanej

Published by kaczor1 under on 12:00
...
(20-22 sierpnia 1981 w hali Olivia w Gdańsku). Odniesienie do polityki epoki Gierka...

Andrzej Rosiewicz - "Propaganda sukcesu"

1. Szła sobie drogą z kulawą nogą
Głodna i biedna, odarta z marzeń
Deszcze padały, psy ją szarpały
Szarpali też dziennikarze
Już przez nikogo nie kochana
Jak nocna służba, jak druga zmiana,
Zapomniana przez pana, wyklęta przez lud,
Szła, szła na wschód



Ref.: Choć pogoda była brzydka i zła
Choć na drodze położyła się mgła
Choć paliła pod powieką słona łza
Szła, szła, szła.
Z kraju węgla, miedzi, rud,
Gdy dokoła rozpanoszył się głód
Tam ją zdradził i wyklął ją lud
Szła na wschód

2. Swoje nieszczęście chciała wykrzyczeć
W twarz rzucić klasie robotniczej
Kiedyś ta piękna i atrakcyjna,
A dziś już całkiem bezpartyjna
Szła taka biedna, sama i jedna,
W deszczu w wojskowych o nocach
Psy ją szarpały miejskie i wiejskie
Chora też była na płuca
Krwawe słońce promieniem dotykało już ziemię
Głodne kruki krążyły nad szosą
Pociągnęła z manierki na te swoje rozterki
Ruszyła gdzie oczy poniosą

Ref.: Choć pogoda...






3. I trudna rada szła cała blada
Oczy sińcami podkute
Z włosem rozwianym, zbitym kolanem
Z dziąsłem przeżartym szkorbutem
Łóżka nie miała, gdzie mogła - spała
Brak snu ją nękał i troska
W knajpie na stole, czasem w stodole
Gdy przytuliła ją wioska

Ref.: Choć pogoda...

4. W kręgu ogniska, kiedyś mi bliska
Jadła kiełbasę zawzięcie
W ustach pobladła i dalej jadła
i pokazała mi zdjęcie

A na tym zdjęciu oczy zachwycał
Obraz nieziemskiej urody
Warkocz złocisty, wzrok jasny, czysty
I lica - jako jagody.

Oko poznało, lecz co się stało
Co stało się z cud dziewicą?
Oczy pogasły, łuny nad miastem
I spopielało jej lico.
"Powiedz mi, powiedz, szkaradna wiedźmo"
I podsunąłem jej zdjęcie
"Czy ta dziewica i ty to jedno?"
Skinęła, jedząc zawzięcie.
To była ona, chude ramiona
Mi zarzuciła na szyję
"To ty, kochana?" "To ja, kochany."
"Myślałem, że już nie żyjesz."
"Jędruś przemiły, Jędruś kochany!
Wiesz, jaka ja nieszczęśliwa."
"Powiedz mi miła, gdzieżeś ty była?"
"Wiesz Jędruś, ja się ukrywam."
Jędruś z oddali, cały ze stali,
Podjechał sznur mercedesów
"Ja twoja rana, twoja kochana,
To ja - propaganda sukcesu."



"Nie odchodź, proszę, nie odchodź miła!"
Westchnęła - i już nie żyła.
Leżała biała, to co nie znała
Barwy codziennej szarości
W liściach wawrzynu, planów i czynów
Haseł i ludzkich słabości.
Ciszej przy grobie grała orkiestra
I trochę mniej było ludzi
Wy dalej żyjcie, braw mi nie bijcie
Bo może znów się obudzić.
Panie, panowie, spoczęła w grobie
I nie ma na to sposobu
Nędzne ma szaty, dajcie na kwiaty,
Na kwiaty dajcie do grobu.
Panie, panowie, spoczęła w grobie
Niewdzięczna córka systemu
Brak wyobraźni, więzy przyjaźni,
Więc dajcie choć po złotemu.
Niewdzięczna córka tego systemu
I kilku mężów uczonych
Kto chce, niech wierzy - wiecie, gdzie leży?
W alei zasłużonych.

Ref.: Choć pogoda...

...

Spotykamy się już po raz trzeci. Ogólnopolski Zlot Rowerów Poziomych

Published by kaczor1 under , , on 12:59





ODDZIAŁ POLSKIE TOWARZYSTWO TURYSTYCZNO –KRAJOZNAWCZE


w Pile im. Henryka Kamińskiego

64-920 PIŁA
ul. Śródmiejska 12/1
Tel/fax 0-67/212-44-30 NIP 764-10-96-026
Lukas Bank 82 1940 1076 3022 1770 0000 0000



1. Organizatorzy

• Oddział PTTK im. Henryka Kamińskiego w Pile

• Bractwo Turystyki Rowerowej w Pile

CYKLOTUR.com

• przy wsparciu Poczty Polskiej S.A., Oddziału Rejonowego w Pile oraz licznych sponsorów



2. Termin

• 10 – 12 września 2010 roku (piątek - niedziela)



3. Uczestnicy

• turyści indywidualni, którzy zgłoszą swój udział w zlocie do oddziału PTTK w Pile do dnia 1 września 2010 roku (środa)



4. Cele zlotu

• popularyzacja turystyki kolarskiej a zwłaszcza uprawianej z użyciem rowerów poziomych

• kształtowanie nawyków aktywnego, turystycznego wypoczynku

• poznanie nowych znajomych

• poznawanie piękna Ziemi Nadnoteckiej



5. Zasady uczestnictwa w zlocie:

• zgłoszenie chęci udziału i wpłacenie wpisowego w wysokości - 110,oo zł (dotyczy udziału w całym zlocie 10-12 września br) na konto PTTK w Pile lub w siedzibie oddziału - do dnia 1 września 2010

• zgłoszenie chęci udziału i wpłacenie wpisowego w wysokości – wpisowe – 25,00; nocleg – 35,00; śniadanie – 8,00; obiadokolacja – 17,00 (w wypadku przyjazdu na okres krótszy – w zgłoszeniu należy dokładnie zaznaczyć wszystkie zamawiane świadczenia) na konto PTTK w Pile lub w siedzibie oddziału - do dnia 1 września 2010

• w zgłoszeniu prosimy o podanie precyzyjnych „namiarów” kontaktowych - telefon, mail

6. Świadczenia gwarantowane

• niezapomniane przeżycia z wędrówki głównie drogami asfaltowymi oprócz ok.1,5 km po drodze szutrowej,

• spotkanie starych i nowych przyjaciół,

• „nocne rodaków rozmowy” i wymiana doświadczeń,

• gromadzenie punktów na Kolarską Odznakę Turystyczną,

• pamiątki zlotowe,

• 2 noclegi w Domu Studenta PWSZ w Pile (pokoje 2,3,4-osobowe z pełnymi węzłami sanitarnymi), zabezpieczone pomieszczenie dla zamknięcia rowerów – budynek pod ochroną, pomieszczenie z TV i dostępem do Internetu,

• dwa spotkania przy grillu w piątek i sobotę,

• wyżywienie – 2 x śniadanie, 1 x obiadokolacja,

• program turystyczny, w tym m.in. przejazd POCZTY ROWEROWEJ na trasie Piła – Trzcianka,

• pamiątkowa karta pocztowa z okolicznościowym datownikiem

• organizatorzy nie ubezpieczają uczestników – należy to zrobić we własnym zakresie



7. Program zlotu:

DZIEŃ I – 10 września 2010 roku (piątek)

• przyjazd uczestników zlotu do Domu Studenta PWSZ w Pile, ul.Żeromskiego, zakwaterowanie, godziny przyjmowania uczestników zostaną podane w późniejszym terminie, przy potwierdzeniu przyjęcia zgłoszenia


Pokaż Mapa posiadaczy i konstruktorów rowerów poziomych na większej mapie



• spotkanie grillowe



DZIEŃ II – 11 września 2010 roku (sobota)

• śniadanie

• przejazd na plac Zwycięstwa – otwarcie stoiska Poczty Polskiej

• wyjazd na trasę – Piła – Kalina – Byszki – Ujście – Mirosław Ujski – Walkowice – przeprawa promowa przez Noteć – Biała – Trzcianka – Łomnica – Stobno PKP – Kotuń – Piła- ok.75 km

• wariant trasy krótszy – jw. do Walkowic i powrót tą samą trasą- ok.50 km

• obiadokolacja

• spotkanie grillowe



DZIEŃ III – 12 września 2010 roku (niedziela)

• śniadanie

• opuszczenie obiektu, rozjazd uczestników do domów

• dla chętnych – dodatkowa wycieczka po okolicach Piły



8. Postanowienia końcowe

• uczestników zlotu obowiązuje przestrzeganie niniejszego regulaminu, „Karty Turysty”, „Prawa o ruchu drogowym”

• ostateczne decyzje podejmują kierownik trasy i Komenda Zlotu

• zlot odbędzie się bez względu na pogodę

• zgłoszenie po terminie nie gwarantuje pełni świadczeń



9. Uwaga

podczas zlotu przy współpracy z firmą REBA z Warszawy (http://www.reba.pl/) prowadzona będzie zbiórka zużytych baterii różnego typu – zachęcamy do ich zabrania ze sobą na zlot.

Ochrona środowiska obowiązkiem każdego turysty!



DO ZOBACZENIA NA ZLOCIE!

Trzy koła. Nie tylko dla dzieci.

Published by kaczor1 under , , , on 01:17
.
Trajki skaczą niedościgle
Bardzo lubią swoje figle
Proszę zerknąć drogi Panie
Kółka trzy jest mieć wspaniale.




Zobaczyła świnia zwierza
Zamiast nóg miał kółka małe
I jak ona także lubił
W bocie tarzać się zuchwale.


Rzecze świnia do borsuka
Wierz borsuku co jest grane?


Trajki dzisiaj nadjechały
W lesie mamy dziś przes...

Trajka, traika, trike, czyli po ludzku i po polsku, trójkołowiec
Te, które są zaprezentowane w filmikach, zwane są również
kijankami (choć częściej określa się tak trójkołowce, z tylnym skrętnym kołem), lub bardziej fachowo rowerami w układzie tadpole.
Przednie koła są skrętne, tylne koło popycha nas do przodu ( no niestety, trzeba pedałować)

Rowery z jednym skrętnym kołem z przodu i napędzanymi tylnymi kołami to też trajki,
tyle, że w układzie Delta.




Ile kosztują i gdzie można kupić?

Ja znalazłem tu M&P ALTERNATYWA
no i tu http://www.kmxkarts.pl/

Ale pewnie pojawiają się tez na allegro.

Czy ktoś zabrania wam jeździć tam gdzie chcecie ? ;-)

Published by kaczor1 under on 12:54
.

Loża szyderców

Published by kaczor1 under on 08:48
...
Gdy szydzisz, wyszydzony zostać możesz.
I choć Ci to nie w smak może
Na kpiny, monopolu nie masz
A lamet Ci nie pomoże

Do loży szyderców zapraszam Cię mój drogi.
Gdy innych obśmiewasz, w porządku jest wszystko
Żuć błotem w kogo możesz
I przyjdź proszę
To naprawdę blisko.

Kopiowanie i przetwarzanie bez zgody
autora jest surowo Dozwolone ;-)

Zagadka. Kim jest podmiot liryczny? (do rozwiązania konieczna jest lektura forum.poziome.pl)

Published by kaczor1 under on 10:54
...
Prostota świata twego, tylko przerażenie moje budzi.
Beton, głuchota i skała.
To podejście do rad, życzliwych Ci ludzi.

Szwindel, oszustwo, lenistwo i głupota
To w oczach twych kraj nasz.
Bylejakość, tandeta
krętactwo i miernota.

Kryć nie będę wcale.
Dar posiadasz drogi przyjacielu.
Zrażać kolegów i znajomych do siebie,
potrafi niewielu.

Ja i nikt inny, świata twego naruszyć nie zdoła
Bo kim Oni, Kim Ja jestem.
Nieudolna, polska
leniwa pierdoła

Lecz za przedsięwzięcie twoje, kciuki trzymać będziemy.

Przeklinając siarczyście w myślach me słowa,
pytasz może czemu?
Bo jest nas w tym kraju drogi kolego,
naprawdę niewielu.

Kopiowanie i przetwarzanie bez zgody
autora jest surowo Dozwolone ;-)

Published by kaczor1 under on 05:33

Test porównawczy czyli Guzik z pętelką

Published by kaczor1 under on 10:40
To żadna tam wycieczka, podróż a już na pewno nie wyprawa.
Więc co.
Jaka to kategoria?
Jaka dziedzina?
W jakim topic’u na forum internetowym znaleźć się powinna taka relacja?
Ja nie wiem.
A może wy mi powiecie?

A skoro już tu zajrzeliście…
Posłuchajcie…

Kolejne kilometry za mną.
Rower prowadzi się coraz lepiej
W sobotni poranek postanowiłem uwolnić się od trosk dnia codziennego do czego miał mi posłużyć wyżej wymieniony.
Przedświąteczna krzątanina powoli dobiega końca.
Koszyk z jajkami już zakończył swoją wyprawę i czeka przy telewizorze niczym aktor za kulisami, do dnia jutrzejszej premiery w której ma odegrać jedną z głównych ról.
Potrawy w lodówce przy pomocy żelatyny powoli ustalają swój stan skupienia, czego niestety nie można powiedzieć o pogodzie. Przez okno wyglądam –To słońce, To chmury.
Podobno ma padać. Ciśnienie wyprawia akrobacje godne medalu olimpijskiego, jednocześnie grając w kręgle moją głową.
Cóż. Śmiało mogę powiedzieć, że pogoda robi sobie ze mnie JAJA.
Powiedziałem że krzątanina dobiega końca ?
Nie.
Nic z tych rzeczy.
Jeszcze to. Jeszcze tamto. To przynieś. To wynieś. A to tu nie może stać. A…
Do tego wszystkiego, o korbę roweru pobrudziła się smarem firanka.
”Kto go tak postawił” - i awantura gotowa.
Szkoda, że potwornego nastroju nie można obstawiać, bo dziś była kumulacja i na 100% bym zgarnął wygraną.
„Nie chce mi się już nawet nie chcieć”


Niedziela.
Życzenia, stół uginający się od … wszystkiego - i od tego co zostanie doniesione, choć już i tak się nic nie mieści. Wczorajsze spięcia poszły w zapomnienie.
Czas mija a patrząc na biały obrus mam wrażenie, że coraz mniejsze jego fragmenty wystają spod półmisków.
Chyba powinno być odwrotnie?
Choć lubię jeść, o jedzeniu rozmawiać, oglądać programy kulinarne, to jednak tak wysublimowanej tortury nie powstydził by się nawet królewski kat. Cały dzień przy stole to dla mnie zbyt wiele.
Wyciągam rower burząc harmonie misternie poukładanych na biurku przedmiotów, które dostały świąteczną eksmisje, ze stałych miejsc swojego zamieszkania.
„Wrogowie” są obezwładnieni sałatkami, nóżkami w galarecie i tylko ich żołądki wiedzą, czym jeszcze.
Nikt nie oponuje.
Pogoda za oknem znowu pokazuje swoje humory, więc zabieram zestaw ubrań na różne okoliczności.
Łachy do plecaka a plecak na rower. Trochę kombinacji i udaje mi się przytroczyć go do bagażnika (porządnych sakw się jeszcze nie dorobiłem).
Pod klatką jeszcze raz sprawdzam wiązania.
Czubki drzew nie odchylają się od pionu nawet o centymetr, a słońce nieśmiało wyłania się zza chmurnej zasłony.
Czuje się trochę dziwnie.
Sąsiedzi w garniturach, krawatach, w stroje odświętne odziani a ja wyglądam w spodniach przeciwdeszczowych i polarze, jak bym wybierał się właśnie na narty.
Ale co tam.
Odjazd spod domu z szybkością kamienia wystrzelonego z procy.

I tak jak wystartowałem, tak równie szybko się zatrzymałem.
Chwaliłem się że rower opanowany i mam za swoje.
Zahaczyłem tyłem o betonowy kwietnik tak mocno, że pogoiłem koło.
Wygramalam się z fotela.
Koniec wycieczki.

Sprawdzam ile prócz zepsutego dnia będzie mnie kosztowała moja nadpobudliwość.


NIC.

Otworzył się tylko szybko-zamykacz przy piaście i koło wyskoczyło z wahacza. Jednak uderzenie było tak silne, że wystraszyłem się nie na żarty.
Koło poprawione. Tyłek w fotelu wygodnie… ał ał ał. SZYDEŁKO…
Pewnie spadło z biurka jak wyciągałem rower i dostało się pod materac.
No.
Teraz tyłek wygodnie w fotelu ulokowany.
Myślę sobie – Maciej Długosz przedstawia rowery poziome jako najlepsze z najlepszych.
No to zobaczymy.
Dwa lata temu na rowerze górskim, zapuściłem się do Konstancina wzdłuż Wału Zawadowskiego.
Pierwsza część trasy to droga dla rowerów, potem trochę trawy na szczycie wału i całkiem spory fragment równego i rzadko uczęszczanego asfaltu.
Jednak druga część to mieszanina asfaltu przypominającego dobry, nie, bardzo bardzo dobry ser szwajcarski, płyt betonowych nadziewanych stalowymi i sterczącymi prętami zbrojeniowymi, żwir, piach, a na koniec zielony szlak, który na mojej starej mapie jest oznaczony jako pieszy.
Zobaczymy czy Poziom w ogóle tamtędy przejedzie.
Jadąc tamtędy góralem w tylnim kole złapałem gumę, a w przednim urwałem wentyl.

Sunę Traktem Królewskim (Krakowskie Przedmieście) w kierunku Placu Trzech Krzyży, Al. Ujazdowskie i szybki zjazd ul. Belwederską.
Na rogu Sobieskiego i Dolnej zaczepia mnie na światłach pijaczek udający się, jak sądzę do sklepu po artykuły pierwszej potrzeby.
Cieszę się z tego spotkania jak… Zresztą sami możecie się domyśleć, jak ogromna radość zapanowała w moim sercu z powodu tego spotkania.
Chwila obserwacji, chwila przemyśleń, jakaś myśl kiełkuje, choć nie wie co się z nią dzieje. Przewija się po trybach maszyny jak Charlie Chaplin, bezwiednie, bez własnej woli. W końcu uzyskuje świadomość, krystalizuje się, przebija się przez gąszcz zwojów wysuwając się w potwornym bólu przed inne (może nawet dwie) równie ważne.
Pada pytanie „ILE…”
Czemu nie jestem zdziwiony ?
Mówię mu ile kosztuje sama rama.
Odchodzi beznamiętnie w kierunku kompana, który życzliwie choć stanowczo go pogania – „ No chodź bo nam k… zamkną”
Nagle odwraca się na pięcie i podbiega z powrotem.
Obchodzi mnie dookoła zaglądając pod, nad, z przodu i boku.
Tak już wiem. Wiem już jak czuje się rzeźba w galerii sztuki nowoczesnej.
Coś się mu odetkało.
Zaczyna zadawać mnóstwo pytań.
Z czego rama. Z czego fotel. Czy nie zaczepiam nogami o przednie koło przy zakrętach. Jak się spawa aluminium (tego akurat nie wiem) Czy musi koniecznie być amortyzacja…
Zanim zdążę odpowiedzieć na jedno on już zadaje kolejne pytanie.
Druga zmiana świateł a ja jestem tak zaskoczony, że nadal stoję z nim przed przejazdem rowerowym.
Jego towarzysz odchodzi wyzywając go na głos, a dokładniej rzecz biorąc wykrzykując pod jego adresem siarczyste epitety.
Rower poziomy.
Zjawisko ciekawsze, niż chęć lub wręcz potrzeba spożycia wina opatrzonego etykietą z wizerunkami bezpruderyjnych pań.
Pełen dramatyzmu i dylematów egzystencjaonalnych moment.
Wszak groźba, że „im zamkną” była bardzo realna. Niedziela, zakaz handlu, więc w sklepie zapewne tylko właściciel, który wcześniej zakończyć prace może.
Otrząsam się z osłupienia.
Rozmówca żegna się wyjątkowo grzecznie i uprzejmie.
Ruszamy.
Każdy w swoją stronę.
Kawałek prosto i skręcam w Al. Wincentego Witosa, którą to docieram do trasy Siekierkowskiej.
Zatrzymuje się przy skrzyżowaniu z Czerniakowską. Od Krakowskiego Przedmieścia aż do tej chwili mam pod wiatr, a jak się później okaże, na trasie siekierkowskiej będzie tylko gorzej.
Strudzony podróżnik do bukłaków z wodą, zawieszonych na bokach muła zagląda.
Ja w plecaku na bagażniku zawieszonym po butelkę wody rękę zanurzam.
Wokół przystanku autobusowego na czarno ubrany niczym kruk nad padliną krąży niezdecydowany rasowy rowerzysta.
Pierwszy, drugi, trzeci krąg.
Zdecydował się. Mija mnie i znika w oddali.
Chowam butle, gramolę się na fotel. Ruszam dalej.
Wlokę się 21-23km/h
Czy mogę szybciej? Pewnie tak, ale jeszcze spory kawałek drogi mam do przebycia.
Wiatr jest nie do zniesienia.
W myślach przeklinam. Łatwo być miało. Małe opory powietrza.
Akurat.
Kit i tyle.
Aż…
Doganiam "kruka", który ledwo się toczy – może to tylko strój i rower wyczynowy?
Na koło mu siadam. „Ciągnie” mnie 20km/h aż do Sanktuarium, gdzie skręca w lewo, zostawiając mnie samegow aerodynamicznych zmaganiach.
Przyśpieszam i po chwili jestem już przy wjazdach na most.
Miejsce choć wcale nie wygląda, w rzeczywistości jest bardzo niebezpieczne.
Uświadomiła mi to ubiegłoroczna tragedia.
Pod kołami ciężarówki zginął rowerzysta.
Internetowe dyskusje, dywagacje, słowne starcia. Chęci i propozycje aby postawić ducha.

>(Więcej o duchach)
Stan obecny wskazuje, że jedynie na chęciach się skończyło.
Znikomy ruch na jezdni stwarza zagrożenie (!)
Wiem jak to brzmi.
Ale to prawda.
W zasadzie pojawiają się tam jedynie ciężarówki wywożące piasek wiślany ze żwirowni.
Czujność rowerzystów jest uśpiona – do czasu tej tragedii nie widziałem tam żadnego
samochodu i sądziłem, że ta jezdnia jest wyłączona z ruchu.
Oczywiście żadne znaki o tym nie świadczą.
Do tego:
Z perspektywy rowerzysty jadącego drogą dla rowerów, widok na jezdnie ograniczają krzaki i budynek stacji trafo.
Z perspektywy kierowcy jadącego jezdnią, widok na drogę dla rowerów ogranicza budynek stacji trafo i krzaki.
Przepis na kolejną tragedię jest nadal aktualny.
Mijam anonimowe i nieme miejsce tragedii, skręcam w prawo i zamiast na most, wjeżdżam na pokryty trawiastym dywanem wał.
Niewielki ziemny przedziałem, biegnący środkiem, tworzy ułatwiającą podróż ścieżkę.
Prędkość 13-15km/h
Zatrzymuje się.
Wypadało by zrobić kilka zdjęć.
Trochę to bez sensu.
Pogoda i pora, temu nie sprzyjają.
Słońce wisi wysoko na niebie, nie przysłonięte nawet najmniejszą chmurką, tworząc ostre i nieprzyjemne kontrasty.
Jak to mówią w fotograficznym żargonie „balcha”
Pewnie żadne z tych zdjęć nie będzie się nadawało do pokazania.

Cały czas jestem w Warszawie.
A tu cisza, spokój, zabudowanie zniknęły z zasięgu wzroku.
O cywilizacji przypomina jedynie majestatycznie górująca nad otoczeniem elektrownia siekierki.

Z naprzeciwka zbliża się rowerowa wycieczka – aż miło popatrzeć. Jednak chce się komuś spędzać czas inaczej, niż wszyscy, a w dodatku w rodzinnym i dużym składzie.
Pakuje aparat i tyłek na rower.
Zza pleców odgłos kół.
Niebieski.
Niebieski w niebieskich gaciach w niebieskim kasku w niebieskich butach w…
Nie, nie w. Na niebieskim rowerze. Przelatuje obok mojego ucha z prędkością pozostawiającą niebieskie smugi w powietrzu.
Rozpoczynam kłusem, powoli przechodząc w galop w pogoni za zbiegiem, ale powyżej 15km/h na przemian to wypadam, to wskakuje w przedziałek, który przybrał kształt i szerokość bardzo nieprzyjemnej rynny. Czuje się jak bym próbował ujeździć niesfornego byka na rodeo. Nie mogę utrzymać toru jazdy, a gdyby nie amortyzacja to wyleciały by mi wszystkie plomby.
Muszę się przyznać.
Nie jestem w stanie go dogonić, a przyczyną jest bezsprzecznie konstrukcja roweru.
Dalej toczę się szczytem wału.
Towarzystwa dotrzymują mi jedynie nieliczne zabudowania i połamane wiślane chaszcze próbujące powrócić do życia wyrwane przez przejście wysokiej wiślanej wody z zimowego odpoczynku.

W dole pojawia się.
Upragniony, wymarzony, dojący ukojenie… asfalt. – no dobra.
Bez przesady.
Ale przyznaje, że ten widok mnie cieszy.
Można zjechać z wału.

Na asfaltowej drodze, żółte akcenty się pojawiły.
Nie, nie kaczeńce czy żonkile, lecz prefabrykowani leżący policjanci.
Spowalniacze ruchu, czy jak to tam się fachowo nazywa.
Taka wspaniała niespodzianka!!! Wrrr
Jak się cieszę.
Jak się cieszę, że drogowcom nie udało się przegrodzić całej drogi, bo prefabrykaty są ciut przy krótkie, dzięki czemu zostaje 10-15cm dla normalnej jazdy.
Oczywiście jeśli normalną można nazwać jazdę zygzakiem.
Po policzkach ciekną mi łzy.
Nie są to łzy wzruszenia. Wiatr znowu się wzmaga.
Natura jest wyjątkowo złośliwa. Kierunek zmieniłem już wielokrotnie, a ten cały czas wieje mi prosto w twarz.
Oczy zaczynają mnie szczypać. Muszę się zatrzymać żeby założyć okulary.
Okazja jest, gdy w ślimaczym tempie drogę przecina mi pociąg towarowy. Żadnych zapór. Dzwonków. Tylko migające na słupie światła informują kierowców o zbliżającym się potencjalnym zagrożeniu.
Czuje stopami drgania asfaltu, wywołane jego masą.
Równomierne. Miarowe.
Wszechobecny zapach oleju i smaru unosi się dookoła.
Nie jest gorąco. Silny wiatr powinien go rozwiać.
Lecz tak się nie dzieje.
Wagony po przekroczeniu krzyżówki, zostawiając mi wolną drogę, suną ociężale lecz konsekwentnie, równolegle do jezdni, aby za chwilę zniknięć z zasięgu mojego wzroku.
Znów na fotel.
Jadę z prędkością 25-28km/h walcząc.
Tak, to jest już walka. Walka z wiatrem i samym sobą.
Każdy obrót korb.
Każdy przejechany metr.
Mięśnie nóg napinają się do granic, które mam ochotę znosić podczas tej przejażdżki. Utrzymanie tempa kosztuje mnie mnóstwo wysiłku.
Nagle odzywa się więzadło w prawym kolanie.
Szybko, gwałtownie, jak ekstrakcja zęba u dentysty.
Potem wolno ,lecz nieubłaganie niczym kropla soku malinowego, która wpadła do szklanki z czystą wodą, ból rozchodzi się na całe kolano.
Póki co jest do zniesienia.
Spoglądam na wyświetlacz licznika. W plastikowej szybce odbijające się promienie słońca, utrudniają odczytanie dystansu.


16.
To dopiero szesnasty kilometr, a odcinek off-road dopiero przedemną.

Przerost ambicji nad zdrowym rozsądkiem, parę lat temu doprowadził mnie do stanu, w którym przez trzy tygodnie nie mogłem chodzić po schodach, a przez tydzień pokonywałem jedynie pasjonującą trasę:
lodówka, kanapa, WC.
Jedynym urozmaiceniem była zmiana kolejności.
Miałem mnóstwo czasu na medytacje.
Rowerzysta-budda.
Więc nie mam żadnych dylematów ani wątpliwości.
Zmniejszam tempo.

Dojeżdżam do „serowej drogi” przed którą wyprzedza mnie białe kombi z gromadką dzieciaków na tylniej kanapie.
Przez wyłupiaste oczy i otwarte buzie,
przypominają wymarły gatunek żółwia, gdy ich głowy próbują zbliżyć się do tylniej szyby samochodu.
Czy powinienem przez tak nachalną obserwacje czuć się jak małpa w zoo.
Może i tak, ale się tak nie czuje.
No bo kto tu jest zamknięty.
Kombi toczy się przed moim przednim kołem – to znaczy przed korbą, z prędkością 17km/h.
Nie wiem czy „pędzi” tak z troski o zawieszenie, czy z chęci obejrzenia dwukołowego dziwoląga. Nie mniej, zaczyna mnie to irytować.
Po co wyprzedzał!
W końcu puszcza kierunek w prawo. Nie ma tam drogi, więc odczytuje to jako „nie będę jechał szybciej. Jeśli chcesz to mnie wyprzedź” co niniejszym czynię.

Jadę zygzakiem całą szerokością „serowej drogi” starając się omijać większe wyrwy w asfalcie.
Tempo jest całkiem niezłe.
Pamiętam dobrze, że ten odcinek, trzy lata temu musiałem pokonać go na stojąco.
Jak mnie wtedy bolały łydki to wiem tylko ja i one.
Docieram do kolejnego przejazdu kolejowego.
Przejazd. He. Po prostu tory przecinają drogę. Tu jak poprzednio nie ma nawet świateł ostrzegawczych. Jedynie znak X.
Na przejeździe spotykam „swój” pociąg.
Nawet nie zwróciłem uwagi, w którym momencie minąłem, w końcu trudne do zauważenia setki ton stali.
Pewnie przyczaił się gdzieś cicho, w krzakach, aby wypaść nagle z niepohamowanym entuzjazmem jak diabeł tasmański z kreskówek Warner Bros.
Nic z tych rzeczy.
Żadne gwałtownie. Żadne nagle.
Znowu równo. Znowu miarowo. Takt po takcie, jak defilada wojskowa.
Odjeżdża dostojnie i majestatycznie.

Za tym przejazdem jest już koniec.




Koniec asfaltu rzecz jasna.

Podążaj żółtą ceglaną drogą.
Poradziła Dobra Czarownica z Północy.
Skoro ja nie przypominam Dorotki, a klimat nie pasuje do konwencji z krainy Manczkinów, dalej szanowny czytaczu, jeśli się jeszcze nie znudziłeś, podążymy nie żółtą ceglaną, lecz żwirową drogą,
która po czarnym i dziurawimy asfalcie oraz betonowych płytach w ostrych promieniach wysoko zawieszonego słońca wydaje się być zupełnie biała.
W aparacie jak w zawieszonym windowsie niebieski ekran psuje mi nastrój, gdy czerwone litery oznajmiają „BATERIA ROZŁADOWA”
Akumulatory naładowałem dzień wcześniej, wiec napis na modle klepsydry oznacza kres ich egzystencji.
Szybka wymiana elektrycznych zawodników i ruszam dalej.
Drobne kamienie dzwonią o ramę z chrzęstem wyskakując z pod kół.
Na wąskich oponach (1.5 bez bieżnika) jest trochę niestabilnie, co nie wpływa znacznie na tor jazdy a i korekty nie są zbyt męczące.
Jednak czuje różnice w prowadzeniu i przyczepności.
Ta jazda, to jak chodzenie po górach w adidasach.
Jazda góralem z porządnym bieżnikiem to wyprawa w rakach.

Żwirówka zmienia swój kolor i zmienia się w brudny szaroczarny wyboisty trakt.

„Idzie Grześ przez wieś…”
A tu przejechała chyba ciężarówka z materiałem do zasypania podkładów kolejowych, gubiąc powoli i z rzadka swój ładunek.
Na całej szerokości są porozrzucane kanciaste, duże, ostre i nieprzyjemne kamienie.
Mimo usilnych prób ominięcie wszystkich, nie jest możliwe, a każdy najazd to dobicie opony do obręczy.
W oddali widać już asfalt.
W lewo mostek przewieszony nad odnogą Wisły, która zasila jeziorka w Chojnickim Parku Narodowym (Zalesie Górne).
Rzeczka zasila jeziorka i nazywa się „Jeziorka” ;-) przynajmniej według mapy.
Stoję na moście i wpatruje się w wodę.
Chciałbym napisać o jej toni, srebrzystej tafli odbijającej złociste promienie słońca, o błękitnej wstędze rozciągniętej pośród pól.
Ale po pierwsze nikt z was tego nie zniesie, a po drugie to nie prawda.
Rzeczka wygląda jakby ktoś pługiem wyrył potężną pryzmę i zalał ją wodą. Przykrego widoku dopełnia wypalona trawa i druty przewieszone równolegle do mostu.
Widok przywodzi na myśl raczej ranę, pęknięcie w strukturze otaczających nas łąk i pól, niż wijącą się i piękną rzekę z powieści Nałkowskiej.
Są jednak tacy co urok tego miejsca potrafią docenić.
Podobno są tu ryby. Podobno!!!
Niestety, nie udaje mi się dowiedzieć jakie to ryby.
Moje liczne doświadczenia z wędkarzami skłaniają mnie zawsze do tego samego wniosku.
Wędkarze to straszni kłamcy, lub jak ktoś woli wersje poprawną polityczne. Mają skłonność do konfabulacji. Bardziej od nich kłamią jedynie instalatorzy kablówek i agenci ubezpieczeniowi ;-) .
Więc informacje o rybach należy traktować z rezerwą – najlepiej sprawdzić samemu.
Dalej za mostkiem, jeśli pojedziecie prosto asfaltem i w prawo to dotrzecie do początk uzielonego szlaku.
Chyba – nigdy tam nie byłem a i tym razem się nie wybieram.
Skręcam za mostkiem w prawo, aby do zielonego szlaku, dojechać równie zielonym szczytem wału.
Przemieszczam się sprawnie i pewnie lecz bez szaleństw.
Zbyt pewnie.

Bardzo silny podmuch z lewej strony.
Przez chwile krew odpłynęła mi do… nie wiem do gdzie odpłynęła.
Na pewno odpłynęła Z twarzy. Czuje, że jestem blady.
Mało brakowało.
Przez ten podmuch, spadł bym sześć metrów w dół.
A może z pięciu.
Nie ma to znaczenia.
Dzień mógł się zakończyć w zdecydowanie nie miły sposób,
to fakt.
Chwila, dwie, trzy… na ochłonięcie.
Ruszam, a polny wiosenny rozrabiaka próbuje zepchnąć mnie z wału do rzeki.
Wieje cały czas z boku – jadę odchylony od pionu prawie o 20 stopni o czym informuje mnie sterczący uchwyt przedniej przerzutki.
Sam nie wiem. Lepiej zmagać się z oporami powietrza, czy toczyć bój o utrzymanie równowagi.
W dole widać już zielony szlak.
Zjeżdżamy.
To znaczy Wy zjeżdżacie, bo ja mam pietra i schodzę na butach sprowadzając grzecznie rower po wytartej w trawie piaszczystej stromej ścieżce.
Łańcuch już spoczywa z przodu na małej zębatce.
Poruszamy się nadal wzdłuż wału a że nie ma tu innej drogi to i zgubić się nie można. Szlak jest wyboisty. Trzydziestocentymetrowe doły przeplatają się z takiej samej wysokości pagórkami.
Hulające podmuchy, targają jedynie trawiastą krótko przystrzyżoną grzywkę wału, podnóże pozostawiając w spokoju.
Zamiast gwizdów i huku towarzyszy mi jęczenie amortyzatorów i trzeszczenie zagłówka o który co chwila uderzam makówką.
Droga odbija w lewo, aby po przejściu przez szpaler drzew, doprowadzić nas do asfaltu. Można popaść w uprawniony entuzjazm po wybojach pokonywanych kilka minut wcześniej.
Równy, gładki, suchy i sprzątnięty. Żadnych kamieni, żadnych śmieci. Co najmniej jakby zakład oczyszczanie przejechał tędy swoim odkurzaczem parę godzin temu.
Dobra droga, ale to tylko pozór.
Bo...
Asfalt doprowadza nas do prywatnych posesji, po czym zapada się w podziemie bez zamiaru ponownego wyjścia na powierzchnie.
Dalej ziemna trasa wiedzie pomiędzy wierzbami.
Mijam zakręt i…
Bagno.
Szlak ginie pod wodą.
Drogi nie ma.
Utopiła się.
Dumam i drapie się w głowę zadając sobie pytanie co dalej.
Wiedziałem, że przejechanie zielonego szlaku nie będzie łatwe, ale że będzie nie możliwe?
Innej drogi tu nie ma, a zawracać nie chcę.
Przez bajoro przejechać się nie da, a jedyną pociechą jest to, że góralem też nie byłoby to możliwe.
Cofam się do zabudowań.
Przy płocie spokojnie w równych rzędach jak żołnierze w nieruchomej paradzie rosną drzewa owocowe.
Kierownica nad siodłowa w wygodny sposób pozwala prowadzić rower w gęstej sięgającej do połowy łydki trawie. Uchylam się przed wyciągniętymi w moją stronę gałęziami słysząc jak woda próbuje się przebić spod darni na powierzchnie.
Suchą nogą docieram do wału z zamiarem ponownego wdrapania się na wierzchołek.
Rozglądam się.
Z rozlewiska nieśmiało wyłania się zaginiony zielony szlak.
Zielony na mapie i zielony w rzeczywistości, bo cała droga zarosła trawą.
Widać, że nie jest to miejsce zbyt uczęszczane, co jednak nie dziwi, bo przez taki błoto ciężko przejechać nawet samochodem terenowym.
Zapach podgniłych gałęzi, miesza się ze spalenizną pochodzącą zapewne z wypalonej trawy za wałem.
Jeszcze kilka metrów na piechotę i próba pokonania trawiastych mokradeł.
Udaje się ruszyć, powoli przemieszczam się do przodu.
Piętnaście, dwadzieścia, trzydzieści metrów.
Wywalam się niczym zmęczona kobyła i…
Leże sobie.
na prawym boku,
wtulony w zielone pokrycie wału,
przykryty rowerem.
Grunt przyjął mnie miło i przyjaźnie nie czyniąc pretensji za gwałt na sobie.
Gdybym się poturbował, scena wyglądała by naprawdę dramatycznie bo do kompletu nad moją głową krążą czarne ptaki.
Po wypełznięciu spod roweru i jeszcze trzech nieudanych próbach, nadchodzi rozwiązanie problemu.
Na rowerze górskim w terenie nieustannie zmieniam przełożenia i tak też próbowałem pokonać ten odcinek Poziomem.
W góralu mam manetki cynglowe a zmiana przełożeni odbywa się bardzo szybko. W Poziome są obrotowe.
Nie wiem czy przyczyną jest inny system czy długość łańcucha, ale zmiana trwa znacznie dłużej.
Lawiruje broniąc się przed wpadką w wodne dziury, kręcąc jak oszalały. Wygodne i fajne to nie jest, ale wyjątkowo skuteczne.
Wyjeżdżam z najtrudniejszego odcinka testu nadal wyboistą, ale twardą i stabilną drogą, będącą nadal zielonym szlakiem.
Przyśpieszam wzbijając tumany kurzu za tylnym kołem.
Po prawej budynek przypominający obiekty PKP, ale znacznie mniejszy.
Dach pokryty odpadającą papą.
Od frontu leżą sterty butelek, rozrzucone szerokim półokręgiem.
Chłodne powietrze przenika przez pozbawione okien otwory, wywołując niestrudzony skowyt wiatru.
Przez pozbawioną drzwi, nagą futrynę, widać kolejną stertę butelek, papierów i potłuczonych cegieł.
Melina?
Jeśli tak to trzeba być naprawdę zdeterminowanym, aby wlec się taki kawał do lokalu wątpliwej jakości.
Jeszcze parę kilometrów i
szlak kończy swój bieg przy kolejnym moście.
To już Konstancin.

Nie znam Konstancina, nie zabrałem mapy i nie pamiętam czy przy moście skręcić w prawo czy w lewo. Co gorsze przed wyjściem nawet na mapę nie spojrzałem.
Nurkując w plecaku wyciągałam GPS, który włączyłem pod domem, żeby zapisać ślad. Jednak wita mnie szary pozbawiony życia ekran.
Próbuje włączyć urządzenie, Garmin podrywa się z werwą do pracy, lecz na wyświetlaczu pojawia się jedynie bezkształtny majak, aby zniknąć po ułamku sekundy.
Włożyłem mu w domu z napoczętego opakowania zwykłe baterie.
Albo były zużyte albo Gagniak jest bardziej prądożerny niż myślałem.
Zamieniam baterie na akumulatory, które wyciągam z aparatu.
Kolejne próby bez skutku.
Ekran pojawia się i po chwili znika.
Cóż. Będzie trzeba kogoś zapytać o drogę.
Tylko jest jeden problem.
Nie ma kogo.
Skręcam w prawo w poszukiwaniu kogoś, kto nie zażera się przy świątecznym stole.
Nie ma nikogo.
Ponownie wyciągam GPS.
Włącza się bez problemu – obrałem właściwy kierunek.
Po przestudiowaniu miniaturowej mapki, już wiem gdzie jestem i jaką drogą powinienem pojechać.
Kilka kilometrów, makabryczny podjazd po kocich łbach, kilka zakrętów i jestem w Lesie Kabackim.

Otaczają mnie surrealistyczne widoki, Salvador Dali byłby w niebo wzięty.
Drzewa, igły, zakurzona droga, środek lasu i spacerowicze.
Mężczyźni w krawatach, kobiety w szpilkach, dzieci w komunijnych garniturkach.
A ja się głupio czułem pod domem. He He.

Z lasu wyjeżdżam przy Powsinie, aby wrócić niebieskim szlakiem (Szlak Wisły) biegnącym obok nowego Wilanowa.
Kto nie wie, to jest szeroka dwupasmowa droga z zakazem wjazdu dla samochodów.

Moje zmagania zostały wreszcie nagrodzone.
Wiatr w plecy pozwala mi utrzymać stałą prędkość 37km/h
Mijam uśmiechających się na mój widok rowerzystów, aby zakończyć trasę pod Kolumną Zygmunta.
Tam już żadnej sensacji nie wzbudzam, ginąc w tłumie klaunów dance-break'erów, szczudlarzy i mimów.



Krótki podsumowaniec.

Dystans
Przejechane 52km
Ze średnią prędkością 22km/h (!)
Liczyłem dwa razy, bo nie mogłem uwierzyć.
Na góralu pokonałem ten odcinek ze średnią 19km/h mimo, że terenowy odcinek pokonałem łatwiej i szybciej.

Tytuł.
Guzik z pętelką, bo test nie jest wiarygodny.
Poprzednio pokonywałem ten odcinek w pełnym słońcu, przy temperaturze powyżej 40stopni Celsjusza bez wiatru.
Tym razem, w koszmarnym wietrze i lekkim chłodzie.
Więc wyniki średnich prędkości
należy traktować z przymrużeniem oka

Wrażenia.
Na wąskich i nierównych ścieżkach, podmokłej trawie i wertepach jazda choć bardzo wygodna, to jednak nie sprawia takiej frajdy jak jazda góralem.
Rower nadrabia na asfalcie, a jazda nie jest tak wyczerpująca.
Po ciężkich offroad’owych przeprawach szybki powrót asfaltem naprawdę mnie zaskoczył.

Co więcej.
Więcej o rowerach poziomych znajdziesz na http://www.poziome.pl/
Podyskutujesz a warto na http://www.forum.poziome.pl/
Co sądzi o poziomach Maciej Długosz dowiesz się tutaj
lub z precla gdy przeszukasz archiwum.
O Zalesiu i Chojnickim parku piszą na http://www.parkiotwock.pl/chojnowski/
„Bardziej od nich kłamią jedynie instalatorzy kablówek i agenci ubezpieczeniowi ;-)” Moi przyjaciele, agenci ubezpieczeniowi, nie obrażą się za ten zwrot.
Mają dużo dystansu do samych siebie
Jednak jeśli ktoś inny miał by wątpliwości to, TO BYŁ ŻART.

Jeśli ta przydługa relacja Ci się podobała, zapraszam do komentowania, jeśli nie, tym bardziej zapraszam.
Jeśli chcesz się ze mnę skontaktować, to możesz pisać na adres @ ze strony http://www.komax.net.pl/

Zużyte baterie, wraz z akumulatorami, spoczęły we wspólnej „mogile” podczas uroczystego „pogrzebu” w Dniu Ziemi na Polach Mokotowskich.
GPS Garmin przebywa obecnie w placówce medycznej w której odbywa intensywne leczenie, na oddziale neurologicznym, z zaburzeń orientacji.
Szydełko, za nieuzasadnioną nieobecność w pracy zostało zwolnione i obecnie szuka zatrudnienia w charakterze pilota wycieczek zagranicznych.

Wszyscy bohaterowie wyżej przedstawieni, są autentyczni, a zbieżność miejsc nie jest przypadkowa.
Przy zbieraniu materiału do relacji, nie ucierpiał żaden rower poziomy.

Udział wzięli:

Poziom: Rower poziomy znany jako długol.
Garniak: GPS Garmin Colorado 300
Akumulatory:  Sony Ni-MH AA2500
Pociąg: Zespół towarowy pod kierownictwem lokomotywy SM 42
Opowiadacz: Roland Korczakowski
I inni.
PS
Już wiem jaka to kategoria.
Była to nie podróż ;-)



 

Lipsum

Followers